sobota, 8 grudnia 2012

Karmię

Piersiami nawet. Dwumiesięczna przygoda, która zaczęła się w szpitalu, trwa do dzisiaj i mam zamiar jej nie przerywać jak najdłużej.
Ale od początku.
Leżąc plackiem na sali pooperacyjnej płakałam sobie z tych emocji i czekałam na Wojtusia. Doczekałam się wreszcie - pani Janinka przyniosła mi zawiniątko i przystawiła. Zabolało, potem jeszcze mocniej, a później trochę mniej i się przyzwyczaiłam. Nie wiedziałam jak mam Młodego trzymać, bo podnosić się nie mogłam, ale jakoś go przerzucałam nad sobą z jednej piersi na drugą. Trochę płakał jak nie mógł złapać, przychodziła pielęgniarka zabrać go na oddział noworodków, żebym mogła się wyspać, ale ja twarda - nie i nie! W końcu nad ranem pani Janinka (kochana kobieta) nastraszyła mnie, że nie dam rady wstać ze zmęczenia i poszła z Wojtkiem, a ja w tym czasie miałam odespać i nabrać sił. Tak, jasne. Przepłakałam za nim jakąś godzinę, podczas gdy na porodówce właśnie krzyczała nowa mamusia (jak się potem okazało - koleżanka ze szkoły rodzenia), co mnie dodatkowo zdołowało, bo "ona może, a ja nie mogłam" :D A potem jakoś się zrobiło jasno i przyszedł nowy dzień.
Wojtusia przynoszono mi jeszcze dwa razy. Około godziny 10:00 w trakcie obchodu pani doktor powiedziała, że ze względu na moją cukrzycę ciążową (???) zrobili Wojtusiowi badania i okazało się, że ma za niski cukier. Więc go dosłodzą pompą glukozową. I znowu mi go zabrali. Myślałam, że to będzie jednorazowa kroplówka. I czekałam. Jak ta głupia. W końcu przyszła pielęgniarka i okazało się, że Młody sobie poleży pod tą pompą tak ze 24 godziny! I ja oczywiście w płacz. Jednocześnie dała mi kubeczek, żebym odciągnęła ręcznie pokarm. Pokazała co i jak, dała mi pół godziny i poszła. No to ja wyciskam, wyciskam, zbieram mozolnie te kropelki. Upociłam się z trudu. Ledwo dno kieliszka zakryłam i leżę smutna, że tak mało odciągnęłam. Przyszła pani Janinka i powiedziała z uśmiechem "O! jak dużo!" :D
Około godziny 17:00 położna pomogła mi wstać, trochę było mi słabo, ale kozak jestem w końcu, zacisnęłam zęby, poszłam pod prysznic i od razu na noworodki. A tam, w wysokim wózku, z wenflonem w rączce leżał mój synek. Spał sobie, akurat był nakarmiony (mała, zimna buteleczka MM leżała w wózku). Oczywiście się popłakałam, a jakże! Poprosiłam pielęgniarki, żeby go nie dokarmiały, tylko mnie wołały (leżałam dwie sale dalej, bo tak były ładnie dwa oddziały połączone, że dzielił mnie od Wojtka tylko pokój lekarzy i znienawidzona "poczekajka"). Postałam nad nim chwilkę, zakręciło mi się w głowie i kazały mi wracać do łóżka. Chodzenie na tym etapie zajmowało mi trochę czasu i zanim doszłam do łóżka, to Wojtek zdążył się obudzić i zaczął płakać. Więc wróciłam, nakarmiłam, utuliłam. I tak do niego chodziłam, ale wcale nie dobę. Bynajmniej! Wojtuś był dosładzany przez dób 3 (słownie: trzy i trochę). A ja na tym foteliku trzy noce i trzy dni nad nim prześlęczałam, aż mi nogi spuchły i mnie znowu okrzyczały pielęgniarki :D
Na trzeci dzień zaczął się nawał. Piersi twarde jak skały (do tej pory nie wiedziały, co to rozstępy) i płaściusieńkie - Wojtuś nie miał jak chwycić brodawki. W ruch poszły kapturki silikonowe, z którymi bujaliśmy się ponad miesiąc.
Mniej więcej po miesiącu pojawił się ból pod lewą pachą (próbowałam wtedy odstawić kapturki). Doszła gorączka prawie 40 stopni. Diagnoza - zapalenie piersi. I wylądowałam w łóżku z antybiotykiem, przerażona, że zaniknie mi pokarm. Okłady z liści kapusty, częste przystawianie Wojtka i antybiotyk pomogły. Ale od tej pory chucham na zimne. I piję herbatkę na laktację.
Kolejna próba, zaraz po zapaleniu - Wojtek wyhodował coca-colę w siuśkach, jazda do szpitala! Kolejne dziesięć dni poza domem. Pierwszej nocy piersi mi sflaczały i skapitulowałam, dałam Wojtkowi herbatkę koperkową. Potem stres minął i było lepiej. W efekcie szpital wyszedł nam na dobre, bo z lenistwa (za daleko miałam do czajnika z wrzątkiem) skończyliśmy z kapturkami.

Minęły już dwa miesiące i mogę wreszcie powiedzieć, że karmienie piersią jest fajne :)

Długo mi jakoś wyszło. To na pocieszenie będzie zdjęcie z początków :)
Pozdrawiam mlecznie :)

10 komentarzy:

  1. Podziwiam szczerze podziwiam!! Silna kobieta jesteś!Ja też miałam cesarkę, nie udało nam się karmić bezpośrednio z piersi, ale od 9,5m-ca odciągam mleko. Trzymaj się mamusiu u ciesz każdą chwilą macierzyństwa :)Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. fajna masz fryzurke ;)))
    co do karmienia piersia - ja pierwsza corke rowniez poczatkowo (przez 5 tygodni) karmilam przez kapturki i rowniez poczatki nie nalezaly do latwych... wiec rozumiem Cie ;) co prawda, na cale szczescie, nigdy nie mialam zadnego zapalenia itp. ale domyslam sie, ze to nic fajnego...

    OdpowiedzUsuń
  3. gratulacje. Tak się cieszę, że się udało!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję !!! Piękne zdjęcie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super Kinko!! Gratuluję samozaparcia! Cycusiowanie jest super ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też miałam cesarkę i też walczyłam o to, by karmić piersią :) Udało się i od 4 miesięcy ja i Gabi cieszymy się ze wspólnych mlecznych chwil ;)

    Super zdjęcie! Uwielbiam karmiące mamy!!! :*

    I zapraszam do mnie na CANDY! Do wygrania lampka nocna PABOBO :)

    OdpowiedzUsuń
  7. cudnie cudnie:))) a fotka super:)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Podziwiam !
    Gratuluję !
    Niesamowicie się to czyta, jaka byłaś dzielna i twarda, jak ze wszystkich sił poświęciłaś się dla synka ! Jesteś wielka ! Trzymamy kciuki za dalsze dni miesiące , a może nawet latka ;) z Wojtusiem przy cycusiu !
    Jeszcze raz gratulacje !

    OdpowiedzUsuń
  9. My też mieliśmy ciężkie początki, a teraz nawet trudno mi uwierzyć, że karmienie piersią mogło być tak "trudne":) Super, a zdjęcie świetne:)

    OdpowiedzUsuń