środa, 12 grudnia 2012

BAN książeczkowy!

Mama zdecydowanie upadła w dzieciństwie na głowę: 


Ogłaszam zatem ban na książeczki do końca... roku :D



sobota, 8 grudnia 2012

Karmię

Piersiami nawet. Dwumiesięczna przygoda, która zaczęła się w szpitalu, trwa do dzisiaj i mam zamiar jej nie przerywać jak najdłużej.
Ale od początku.
Leżąc plackiem na sali pooperacyjnej płakałam sobie z tych emocji i czekałam na Wojtusia. Doczekałam się wreszcie - pani Janinka przyniosła mi zawiniątko i przystawiła. Zabolało, potem jeszcze mocniej, a później trochę mniej i się przyzwyczaiłam. Nie wiedziałam jak mam Młodego trzymać, bo podnosić się nie mogłam, ale jakoś go przerzucałam nad sobą z jednej piersi na drugą. Trochę płakał jak nie mógł złapać, przychodziła pielęgniarka zabrać go na oddział noworodków, żebym mogła się wyspać, ale ja twarda - nie i nie! W końcu nad ranem pani Janinka (kochana kobieta) nastraszyła mnie, że nie dam rady wstać ze zmęczenia i poszła z Wojtkiem, a ja w tym czasie miałam odespać i nabrać sił. Tak, jasne. Przepłakałam za nim jakąś godzinę, podczas gdy na porodówce właśnie krzyczała nowa mamusia (jak się potem okazało - koleżanka ze szkoły rodzenia), co mnie dodatkowo zdołowało, bo "ona może, a ja nie mogłam" :D A potem jakoś się zrobiło jasno i przyszedł nowy dzień.
Wojtusia przynoszono mi jeszcze dwa razy. Około godziny 10:00 w trakcie obchodu pani doktor powiedziała, że ze względu na moją cukrzycę ciążową (???) zrobili Wojtusiowi badania i okazało się, że ma za niski cukier. Więc go dosłodzą pompą glukozową. I znowu mi go zabrali. Myślałam, że to będzie jednorazowa kroplówka. I czekałam. Jak ta głupia. W końcu przyszła pielęgniarka i okazało się, że Młody sobie poleży pod tą pompą tak ze 24 godziny! I ja oczywiście w płacz. Jednocześnie dała mi kubeczek, żebym odciągnęła ręcznie pokarm. Pokazała co i jak, dała mi pół godziny i poszła. No to ja wyciskam, wyciskam, zbieram mozolnie te kropelki. Upociłam się z trudu. Ledwo dno kieliszka zakryłam i leżę smutna, że tak mało odciągnęłam. Przyszła pani Janinka i powiedziała z uśmiechem "O! jak dużo!" :D
Około godziny 17:00 położna pomogła mi wstać, trochę było mi słabo, ale kozak jestem w końcu, zacisnęłam zęby, poszłam pod prysznic i od razu na noworodki. A tam, w wysokim wózku, z wenflonem w rączce leżał mój synek. Spał sobie, akurat był nakarmiony (mała, zimna buteleczka MM leżała w wózku). Oczywiście się popłakałam, a jakże! Poprosiłam pielęgniarki, żeby go nie dokarmiały, tylko mnie wołały (leżałam dwie sale dalej, bo tak były ładnie dwa oddziały połączone, że dzielił mnie od Wojtka tylko pokój lekarzy i znienawidzona "poczekajka"). Postałam nad nim chwilkę, zakręciło mi się w głowie i kazały mi wracać do łóżka. Chodzenie na tym etapie zajmowało mi trochę czasu i zanim doszłam do łóżka, to Wojtek zdążył się obudzić i zaczął płakać. Więc wróciłam, nakarmiłam, utuliłam. I tak do niego chodziłam, ale wcale nie dobę. Bynajmniej! Wojtuś był dosładzany przez dób 3 (słownie: trzy i trochę). A ja na tym foteliku trzy noce i trzy dni nad nim prześlęczałam, aż mi nogi spuchły i mnie znowu okrzyczały pielęgniarki :D
Na trzeci dzień zaczął się nawał. Piersi twarde jak skały (do tej pory nie wiedziały, co to rozstępy) i płaściusieńkie - Wojtuś nie miał jak chwycić brodawki. W ruch poszły kapturki silikonowe, z którymi bujaliśmy się ponad miesiąc.
Mniej więcej po miesiącu pojawił się ból pod lewą pachą (próbowałam wtedy odstawić kapturki). Doszła gorączka prawie 40 stopni. Diagnoza - zapalenie piersi. I wylądowałam w łóżku z antybiotykiem, przerażona, że zaniknie mi pokarm. Okłady z liści kapusty, częste przystawianie Wojtka i antybiotyk pomogły. Ale od tej pory chucham na zimne. I piję herbatkę na laktację.
Kolejna próba, zaraz po zapaleniu - Wojtek wyhodował coca-colę w siuśkach, jazda do szpitala! Kolejne dziesięć dni poza domem. Pierwszej nocy piersi mi sflaczały i skapitulowałam, dałam Wojtkowi herbatkę koperkową. Potem stres minął i było lepiej. W efekcie szpital wyszedł nam na dobre, bo z lenistwa (za daleko miałam do czajnika z wrzątkiem) skończyliśmy z kapturkami.

Minęły już dwa miesiące i mogę wreszcie powiedzieć, że karmienie piersią jest fajne :)

Długo mi jakoś wyszło. To na pocieszenie będzie zdjęcie z początków :)
Pozdrawiam mlecznie :)

czwartek, 6 grudnia 2012

Żyjemy

Na szybko i trochę chaotycznie, bo nadal ogarniam mamusiowanie :)

23.09.2012r. czyli dzień przed planowym terminem porodu, udałam się z mężem do szpitala. Przez tydzień wymaszerowałam i wyspacerowałam się za wszystkie czasy, bez skutku. Leżałam na "poczekajce" -  sali nr 12. Trzy razy na nią wracałam z sali porodowej (żel wpuszczony do szyjki, który miał ją zmiękczyć i pomóc w rozwieraniu i dwie próby z pompą oksytocynową). Przez ten tydzień skład "poczekajki" zmieniał się codziennie. Nie muszę chyba mówić, że z każdym dniem moja chandra rosła i rosła. Po tygodniu nadal miałam rozwarcie na palec i pani doktor zdecydowała: jutro wóz albo przewóz (czytaj: albo urodzę naturalnie po kolejnej pompie, albo mnie pokroją).

Piszę to wszystko na spokojnie, minęły już dwa miesiące, ale nadal pamiętam ten ból i strach. Nie bałam się porodu, nastawiałam się na naturalne rodzenie, bardzo tego z mężem chcieliśmy, zakładaliśmy, że wszystko pójdzie dobrze, nawet nie myślałam o operacji. 1.10.2012r. zapamiętam jako najgorszy i najlepszy zarazem dzień mojego życia. Dwie pompy z oksytocyną od godziny 10:00 zrobiły swoje - poważne i regularne skurcze pojawiły się około godziny 15:00. Mąż był już wtedy ze mną, pomagał mi siadać na piłkę, wstawać na siusiu, wchodzić na łóżko. Z czasem skurcze stały się coraz boleśniejsze, zamraczało mnie, niewiele pamiętam. Podczas jednego ze skurczy położna zrobiła mi masaż szyjki (masakra), podczas jeszcze jednego przebiła mi pęcherz płodowy (masakra2, bo ponoć był strasznie twardy i gruby). Badania położnej i pani doktor nie przynosiły dobrych wieści - szyjka nie chciała współpracować, rozwarła się tylko na dwa palce. O godzinie 19:00 przyszła nowa zmiana położnych (skurcze miałam już co około minutę) i pani doktor zapytała mnie czy wyrażam zgodę na cesarskie cięcie. Zaczęłam płakać, bo przecież nie tak to miało wyglądać, ale i pani doktor, i mąż uspokoili mnie, że to dla dobra dziecka. Więc się zgodziłam i wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ten fragment przygotowań wolałabym wymazać z pamięci (nowa położna była delikatnie mówiąc niemiła) i nie będę go opisywać. Przez całą operację anestezjolog do mnie mówił, uspokajał mnie, kiedy zaczynałam panikować, rozmawialiśmy o mojej pracy, doradzałam mu, jak ma ćwiczyć z córeczką, żeby nie miała problemów z mówieniem głoski "sz" :) Ale to wszystko już po tym najważniejszym momencie, kiedy pani doktor pokazała mi go i dała do pocałowania jego główkę :)

Wojtuś urodził się 1.10.2012r. o godzinie 19:30 przez cesarskie cięcie.Ważył 3100g, mierzył 52cm i otrzymał 10 punktów w skali Apgar.

I kocham go nad życie!

czwartek, 20 września 2012

Chandra

Jak w tytule. Nie wiem, co się dzieje, nie chcę tego, ale cały dzień warczę na każdego, kto mi się nawinie i płaczę z byle powodu. Może to pogoda, jesienna, paskudna plucha. Może tak odreagowuję brak snu, może, może...
Jednego jestem pewna - bardzo chciałabym już urodzić.

poniedziałek, 17 września 2012

Siedem dni

Tyle pozostało do wyznaczonej daty porodu. Zaczynam odczuwać lekkie podekscytowanie. Przez ponad tydzień prałam, suszyłam i prasowałam ubranka (na raty). Meble skręcone i ustawione, okna pomyte, firanki poprane (rękami męża, mój wkład, niewielki, ale był). Kocyk na wykończeniu. Od dwóch tygodni siedzę na walizkach u babci, mąż boi się mnie zostawiać samą w domu :)
Te ostatnie tygodnie płyną naprawdę szybko, nie wiem, gdzie podziała się połowa września.
Podczas wizyty (3.09) pani doktor oszacowała wagę Młodego na 3kg :) Jest zatem co dźwigać. Mały często rozpycha się kolankami i brzuch zmienia się wtedy w asymetryczną masę. Do bólu w podbrzuszu już się przyzwyczaiłam. Skurcze też nie są mi już straszne.
Nie mogę się już doczekać porodu, to bardzo dziwne uczucie, bo spodziewam się go w każdej chwili :)
Piszę chaotycznie, bo jestem bardzo zmęczona,  kiepsko u mnie ostatnio ze snem.

Bilans wagowy: +10kg wow!

piątek, 31 sierpnia 2012

środa, 29 sierpnia 2012

Jadą meble, jadą

Nareszcie, dziś wieczorem ostatnia wizyta w szkole rodzenia, a w tym czasie mąż przyjmie transport. Na razie się jeszcze nie cieszę, bo komplikacji było sporo, w efekcie których czekaliśmy kolejny tydzień.

Młody chyba schodzi niżej, znowu biegam do łazienki co pięć minut na kilka kropelek, czuję takie dziwne drapanie w dole brzucha i (uwaga!) nie mam zgagi!!! A jem tak jak zwykle. Z przyjemności ciążowych dodam jeszcze trudności w obcinaniu paznokci u stóp oraz bezsenność wywołaną przekręcaniem się wieloryba z boku na bok. Czasami też zdarzają mi się zachwiania równowagi, na szczęście jeszcze nie zaliczyłam tzw. gleby :) Zaparć - brak, dzięki produktom sezonowym (malinki i pomidorki, pyyyycha!), mdłości - brak, zgagi - brak (nareszcie), opuchnięć - brak.
W ogóle czuję się świetnie (nie licząc wciąż zatkanej raz prawej, raz lewej dziurki nosa), troszkę dokuczają mi mięśnie pleców, ale kto by się takimi rzeczami przejmował, kiedy wszystko inne w normie?

W poniedziałek kolejna wizyta u pani doktor, dowiemy się ile waży nasz Maluszek. Mam wrażenie, że już jest taaaki duży, że ledwo się mieści w moim brzuchu. Chyba mu się tam trochę ciasnawo zrobiło :)

wtorek, 28 sierpnia 2012

Versatile blogger

Trochę to trwało z przyczyny bardzo prostej - nie wiedziałam, co napisać :D
Za nominację dziękuję Mandarynkowej Mamie.

Zgodnie z zasadami powinnam nominować dziesięć innych blogów, tak się jednak składa, że na większości odwiedzanych przeze mnie nagroda ta już się pojawiła :) Nominuję zatem każdego, kto ma na to ochotę :)

No to teraz siedem rzeczy, którymi chciałabym się z Wami podzielić:

1. Zegarek noszę tylko na prawej ręce. Nie jest to związane z żadną ideologią, ani manifestem. Po prostu na lewej ręce od urodzenia mam znamię, zwane "myszką", o które czasem zahaczałam bransoletką czy zegarkiem. Dermatolog radzi toto usunąć, ale jakoś się zżyłam z moją myszką :)

2. Leń ze słomianym zapałem, tak można mnie scharakteryzować.

3. Uwielbiam słuchać radiowej Trójki :)

4. Wstyd się przyznać, ale kiedyś paliłam papierosy :( Teraz walczę z moją mamą o to, by zerwała z nałogiem, nawet zastanawiam się nad kupieniem jej elektronicznego papierosa.

5. Z wykształcenia jestem polonistką ze specjalnością logopedyczną. Tak, mogę uczyć dzieci w szkole, ale gimnastyka buzi i języka bardziej mnie kręci :D Pracuję nad wadami wymowy, jak również z dziećmi z porażeniami, chorobami genetycznymi i wadami rozwojowymi. Czasem jest ciężko, ale uwielbiam swoją pracę :)

6. Nie potrafię kłamać i jestem zdecydowanie zbyt naiwna.

7. Jestem typem wrażliwca, strasznie się wzruszam i nie potrafię ukryć emocji, kiedy coś lub ktoś mnie zdenerwuje.

Dziękuję za uwagę :)

PS Nie zapeszając - chyba przeziębienie odpuszcza! Wiwat miód i cytryna!!!

niedziela, 26 sierpnia 2012

Przekichane

Mąż kończy malować przedpokój, a tymczasem ja...


... zastanawiam się, czy wystarczy mi ciąży na skończenie tego kocyka :D

sobota, 25 sierpnia 2012

Muzycznie

Dziś muzycznie - ulotna melodia, która chodzi za mną od jakiegoś czasu.


A ja wracam do miodu, cytryny i czosnku, bo złapało mnie przeziębienie :(

piątek, 24 sierpnia 2012

Miesiąc

Tak, tyle pozostało do terminu porodu wyznaczonego przez panią doktor. Zaczynam wpadać w panikę. Nie z powodu porodu. Tego nie mogę się doczekać! Boję się jednak, że się nie wyrobimy ze wszystkim. Remont nieskończony, mebli nadal nie ma, wyprawka nieskompletowana, a mąż się tym wcale nie przejmuje.
Myślę, że przez to zawieszenie mam te okropne sny. Koszmary, bardzo krwawe, albo, wręcz przeciwnie, dramatyczne emocjonalnie. Dzisiaj obudziłam się z płaczem, bo ze schodów spadło dziecko siostry i się zabiło. Do tej pory mnie to trzyma, nie mogę sobie znaleźć miejsca, chociaż wiem, że w rzeczywistości wszystko z nim dobrze.
Na dodatek Młody, jakby wyczuł mój nastrój, prawie się nie rusza dzisiaj.

Kiepski ten piątek, kiepski.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Zwierzę społeczne

Od jakiegoś czasu odczuwam silną potrzebę kontaktów ze znajomymi, celem nadrobienia zaległości ciążowych i naładowania akumulatorów przed pojawieniem się Młodego. Może zabrzmi to egoistycznie, ale czasem mam ochotę odpocząć od tematów ściśle łóżeczkowych (które się jeszcze na dobre nie zaczęły). A tu, jak na złość, wszyscy chcą wiedzieć wszystko na temat brzucha :) I gadam przez godzinę jedno i to samo, po czym staram się za wszelką cenę zmienić temat, pytam o pracę, o innych znajomych. Najczęściej dowiaduję się wtedy, że kolejna koleżanka jest w ciąży, kolega zostanie tatą, albo któraś już urodziła. I temat znów sam wypływa, tym razem z perspektywy danej osoby :)

Tak już chyba będzie do końca. No dooobra, jakoś się przemęczę ;)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Muzycznie

Już prawie połowa sierpnia, za oknem jednak jesiennie, deszcz i ziąb. Kubek herbaty malinowo-żurawinowej, ciepły sweterek, a w tle pogwizduje pan Triggerfinger.


Polecam, ta wersja podoba mi się bardziej od oryginału.

piątek, 10 sierpnia 2012

Przerywając ciszę

Lipiec minął, nie wiedzieć kiedy i dlaczego tak szybko. U nas upłynął pod znakiem remontu i ogólnego bałaganu. Bałagan w mieszkaniu pozostał, z powodu braku mebli. Teraz cały nasz dobytek tłoczymy we wnękowej szafie w przedpokoju, a reszta zagraca kuchnię i łazienkę.
Na początku lipca stanęliśmy przed pytaniem: jak położyć panele w kawalerce? I olśniło nas! Oczywiście - pozbywając się starych, brzydkich i kompletnie nieustawnych mebli. Plan został wykonany, podłoga zachęca do spacerów, miejsca w pokoju jakby przybyło, ale... akustyka robi swoje :)
Nie zgodziłam się na wniesienie starych gratów (pojechały do ich właścicielki - teściowej) i zaczęły się rozpaczliwe poszukiwania nowych, praktyczniejszych i, przede wszystkim, podobających się nam obojgu mebli. Nie będę tu opisywać jak skrajnie różny gust okazał się mieć mój szanowny mąż, ani rozwodzić się nad jednolitością dzisiejszych ofert salonów, bo stracę wątek.
W końcu, po wielu kłótniach i morzu przelanych łez (przeze mnie, rzecz jasna) trafiliśmy na nasz ideał. Wspólny ideał :) Meble zostały zamówione, spokój względny nastał w naszym domu. No i od dwóch tygodni tak czekamy sobie i czekamy. A bałagan w mieszkaniu nie maleje :)

Z wieści brzuchowych: Młody rośnie jak na drożdżach, w zeszły piątek ważył 1880g! Dzisiaj myślę, że dobiliśmy do dwóch kilogramów :) Od kilku tygodni w brzuchu zrobiło mu się jakby za ciasno i manifestuje to dość często i wyraźnie, ku uciesze Tatusia i innych zainteresowanych :) W międzyczasie leżałam ponownie w szpitalu, tym razem na powtórzenie badań w kierunku cukrzycy ciążowej. Miałam wykonany profil glikemii (8 ukłuć w ciągu doby!) i następnego dnia powtórzoną krzywą cukrową po 75g (ble). Zdążyłam też zaobserwować, jak przepychanki między lekarzami odbijają się na pacjentach, czego komentować nie będę, bo szkoda zdrowia.

Podczas tego krótkiego pobytu w szpitalu spotkała mnie też niecodzienna przygoda. Leżałam na sali z dziewczyną w 38tc. Około 2 w nocy, pomiędzy jednym kłuciem a drugim obudziło mnie światło i przepraszający głos koleżanki: "przepraszam Kinga, wody  mi odeszły" :D i koleżanka zaczęła rodzić. A ja ją pakowałam na porodówkę :) Rano, po godzinie 7, przyszedł na świat Kubuś :) Gratuluję Basiu!

PS Kompletujemy też wyprawkę, mamy już wózek i fotelik :) Ale cała reszta zakupów nadal przed nami.

sobota, 23 czerwca 2012

Pobyt w szpitalu i szkoła rodzenia

Ze szpitala wyszłam w poniedziałek, ale nie mogłam się zmobilizować do napisania posta.
Na początku pobytu ktg rejestrowało niewielkie skurcze, zostałam więc na obserwację. Wcześniejsze leczenie scopolanem i magnezem zostało zasilone dożylną papaweryną (dodatkowe rozkurczanie) oraz leżeniem plackiem, aż do zastoju w kiszkach :(
Ogólnie mogę powiedzieć, że ja czułam się dobrze, na opiekę też narzekać nie mogę, wszyscy byli bardzo sympatyczni i pomocni, kiedy tego potrzebowałam. Dwa razy dziennie miałam robione zapisy ktg, a każdego ranka było sprawdzane tętno maluszka. W poniedziałek pani doktor przeanalizowała wszystkie wyniki badań i uznała, że mogę wyjść do domu, z nakazem leżenia oczywiście.

W środę z kolei byliśmy z mężem po raz pierwszy w poleconej przez panią doktor szkole rodzenia. Jestem "najmłodszą" mamusią w grupie i trafiłam na końcówkę cyklu zajęć, ale wiem, że wszystkie tematy będą powtórzone już niedługo. A na ostatnich poruszony został temat kąpieli noworodka, prawidłowego podtrzymywania główki i ogólnej pielęgnacji. Na kolejne zaplanowane jest zwiedzanie porodówki :D

Podsumowując - wszystko jest w porządku. Dlatego nie wiem skąd we mnie takie rozleniwienie, niemoc jakaś i ogólne rozpaćkanie.

czwartek, 14 czerwca 2012

Szpital

Podczas dzisiejszej wizyty pani doktor postanowiła zatrzymać nas na kilka dni na oddziale, te skurcze ją niepokoją. Jutro (czwartek) kładziemy się do szpitala.
Torba spakowana, mąż poinstruowany. Jedziemy mierzyć te skurczęta.

niedziela, 27 maja 2012

U fotografa

Po ciężkim weekendzie mogę wreszcie odsapnąć. Byliśmy dziś u pani doktor na kontrolnej wizycie. Leżenie się opłaciło, leki też na pewno nie zaszkodziły - macica się rozkurczyła (co widać gołym okiem) i podniosła, a dziecka razem z nią. Badania poziomu hormonów tarczycy do powtórki, jeśli znów wyjdą odchylenia od normy, to jadę do endokrynologa.

A najważniejsze, że skurcze minęły! Leżałam podpięta po raz pierwszy pod ktg i liczyłam ruchy, a mąż podziwiał wyginający się w ciekawy sposób brzuch. Usg nie wykazało żadnych ubytków w kościach, żadnych rozszczepów.

Dziecię zaś nasze okazało się być... chłopcem! Czyli wszystkie nasze przeczucia się sprawdziły :)

A oto kilka ujęć naszego Synka:

Nasze Maleństwo z profilu.

Niezaprzeczalny dowód męskości :)

Pomiar kości udowej

Na chwilę obecną jestem tak szczęśliwa, że czuję się, jakbym była pijana :)

PS Wszystkim Mamom ślę spóźnione życzenia z okazji ich święta :)

piątek, 18 maja 2012

Wyniki

Wczoraj po raz kolejny dałam się pokłuć i zmierzyłam poziom hormonów tarczycy. Wynik wyszedł w miarę w normie, jedynie TSH nieco podwyższone. Teraz pozostaje mi jedynie czekać do 25. maja na rozmowę z panią doktor. Wtedy wszystko się wyjaśni. Torbę do szpitala przezornie spakuję.

Maleństwo troszkę mniej bryka, ale może to z powodu pogody, bo i mamie nic się nie chce w taką chlupę :)

wtorek, 15 maja 2012

Podnosimy bobasa...

 ... ale zanim post właściwy, muszę:

wszystkim świeżo upieczonym Mamusiom życzyć wszystkiego najlepszego! Łykam łzy wzruszenia po relacjach z porodów i po cichutku zazdroszczę, że mają już swoje Skarby w ramionach :)

21. tydzień.

14. maja mieliśmy wyznaczoną kolejną wizytę u pani doktor. Jak zwykle poprzedzona została stresem i głupimi myślami w stylu "a jeśli coś jest nie tak?". Martwiłam się zwłaszcza nikłym przyrostem wagi (mam dopiero 0,5kg na plusie, a i to jest rzeczą ruchomą).
Moje obawy wcale nie zostały rozwiane. Pomimo dobrych wyników krwi i moczu oraz parametrów dziecka w normie, za mało przytyłam. Pani doktor kazała zrobić badanie na poziom hormonów tarczycy i wprowadzić dodatkowy posiłek do menu.
Poza tym twardnienie brzucha, które brałam za przeciąganie się dziecka, okazało się, niestety, skurczami macicy. Skurcze te napierają na dziecko i popychają je w dół, przez co maleństwo znajduje się za nisko. Pani doktor przepisała lek rozkurczowy i magnez oraz LEŻENIE, które jest dobre na wszystko. Mam zwolnić (znowu) i dużo wypoczywać. A jeśli za dwa tygodnie nic się nie zmieni, to wyląduję w szpitalu.
Łykam więc prochy, za dwa dni idę dać się ukłuć i leżę, leżę, leżę.
Nie płaczę i nie użalam się nad sobą, o nie! Czuję, że będzie dobrze, tylko muszę bardziej na siebie chuchać. Ostatnio, rzeczywiście, nie oszczędzałam się zbyt.
Od dwóch dni ruchy maleństwa stały się mocniejsze i widoczne już gołym okiem, uspokaja mnie to bardzo. Mąż też pomaga mi jak może, przestaliśmy się kłócić o głupstwa - jak zwykle, najważniejsza jest rozmowa.
Podnosimy zatem bobaska w górę, niech nie straszy rodziców :)

wtorek, 8 maja 2012

Basen na basenie

Dwudziesty tydzień uczciliśmy na mokro - wybraliśmy się z mężem na basen :)
Mój styl pływania (klasyczna rozpaczliwa żabka) pozostawia wiele do życzenia, zawsze miałam koślawe łapy, ciężkie do skoordynowania w płynne ruchy :) Często też zachłystuję się wodą, jako że prawidłowego pod nią oddychania nigdy mnie nie uczono. Niemniej jednak na powierzchni utrzymuję się jako-tako, na moje potrzeby wystarczy (w czarne głębiny morskich wód rzucać się nie zamierzam, zostania ratownikiem też nie mam w planach).
Wypoczynek zatem w średniej wielkości basenie uważam za udany, zamierzam też częściej z niego korzystać. Maleństwu chyba też się spodobało, bo spokojnie przespało mamine wygibasy :)

Nie mogę uwierzyć, że to już połowa! Brzuszek nadal mikroskopijny, na wadze wciąż -2kg.
Aż się chce krzyknąć - "nie zjadaj mamy!" :)

sobota, 14 kwietnia 2012

Oddelegowana

Powalona niewyleczoną infekcją udałam się na wizytę kontrolną do naszej pani doktor. Z błogosławieństwem szefowej kolejny miesiąc spędzę na zwolnieniu.

Maleństwo rośnie, ma obie rączki i nóżki, kręgosłup cały, serduszko bije, mierzy ok. 10cm. Mąż twierdzi, że do niego pomachało :)
Pani doktor ustawiła mnie do pionu w kwestii antybiotyków i jeśli pojawi się taka konieczność, to już nie będę się bała ich zażywać. Nieleczona infekcja jest dla dziecka dużo groźniejsza od penicyliny, którą przetestowały już trzy pokolenia i powikłań nie odnotowano (słowa pani doktor).

No to się będę słuchać.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Ruchy

Poczułam je :) Po raz pierwszy dokładnie w Niedzielę Wielkanocną, ale nie byłam jeszcze do końca pewna, czy to na pewno to. Takie delikatne pukanie. Ponieważ nic więcej się nie wydarzyło (czyt. nie pobiegłam na porcelanę ani nie odeszły gazy :D) uznałam więc, że to nasze maleństwo daje o sobie znać i robi nam taki piękny świąteczny prezent :)
W Lany Poniedziałek mieliśmy małą domową uroczystość - chrzciny siostrzeńca. Po powrocie do domu już wiedziałam - dziecko wywija koziołki i tańczy rock'n'roll :) Całkiem logicznie te hulanki rozpoczął, wszak przez 40 dni obowiązywał go Wielki Post, a przecież "wtedy się nie tańczy"! Mądre i grzeczne dziecko nam rośnie.
We wtorek wróciłam do pracy i tego dnia czułam ruchy już kilka razy, nadal delikatne pukanie, gdzieś pod pępkiem, czasem bardziej z prawej, czasem z lewej strony. Najczęściej po dłuższym marszu podczas odpoczynku. Za każdym razem gładzę się po brzuchu i mówię: "mama chwilkę odsapnie, bo się zmęczyła".

Pięknie jest być mamą.

Nadal jestem chora, nawet nie chce mi się o tym pisać, bo szczęście mnie ciągle zalewa :)

sobota, 31 marca 2012

Koniec marca nadszedł

A wraz z nim koniec zwolnienia. Zaległości podglądaniowe nadrabiałam gorliwie, z informacją zwrotną było nieco gorzej.

Narzekać nie chcę, ale niestety nie udało mi się pożegnać z infekcją. Może gdybym leżała plackiem i wygrzewała kości poszłoby łatwiej, szybciej? A tu przecież cztery ściany gniotą i kurczą się niemal, sufit na głowę spada (remont u sąsiadów trwa już pół roku), odezwać się do kogo nie ma. Ciągnie do ludzi, do domu, do babci, do mamy. I że niby jeść i pić zimnego nie wolno, bo gardło boli? Bo migdałki nadal dziurawe jak ser szwajcarski? I o jakim ruchu mowa, skoro głowa pęka na tysiąc kawałków?

I tak oto, przeklinając (w duchu oczywiście) własną głupotę, zaparzam kolejną porcję rumianku do przemywania zaropiałych oczu, bo nos już dawno spisałam na straty.

Ze spraw mniej negatywnych - zaopatrzyłam się w spodnie z panelem. W stare jeszcze się mieszczę, ale na stojąco. Kiedy siadam zaczynają mnie już gnieść. Po domu i tak biegam w rozwleczonym dresie, jednak do pracy chyba bym się wstydziła pójść z sitkiem na pośladkach.
Brzuszek nadal chowa się pod (nie tak znowu dużą) prywatną fałdką tłuszczu. Ludzie dookoła (poza bliskimi) wciąż o niczym nie wiedzą. Ruchów nadal nie czuję, a czekam na nie tak, jak wcześniej na dwie kreski.
Natury już nie oszukam - widziałam ostatnio osiem bocianów kołujących nad moim domem, wysoko wprawdzie, ale liczy się sam fakt!

Zaczynamy powoli 15. tydzień.

czwartek, 15 marca 2012

W marcu jak w garncu

Zimno, ciepło, deszcz, słońce i... zwolnienie.
Nakichało na mnie kilkoro dzieci, bo mamom ciężko wytłumaczyć, żeby nawet z katarem siedziały w domu.
No i tradycyjnie - od gardła się zaczęło. Najpierw lekko drapało, potem zaczęło swędzieć, aż w końcu zeszło na krtań i już nie było zabawnie. Zatkane zatoki. Standard.
Poszłam zatem do pani doktor dwa dni przed czasem i zostałam udomowiona do końca marca.

Z przyjemnych rzeczy - widziałam maluszka :) Ma już 5,5cm, ruszał rączkami i nóżkami. Miałam wręcz wrażenie, że tańczy sobie w najlepsze. A ja tak się obawiałam tej wizyty. Bałam się, że nie zobaczę bijącego serduszka, że maleństwo nic nie urośnie, że będę mieć złe wyniki. Ale na szczęście wszystko jest dobrze.

Wracam więc do łóżka, by kurować schorowane ciało. A potem ponadrabiam wreszcie wszystkie zaległości.

PS To już dwunasty tydzień :)

wtorek, 6 marca 2012

Jeszcze się wyrobiłam

Dziś Europejski Dzień Logopedy, chciałam więc złożyć sobie życzenia.
Dziękuję bardzo :-)
Ależ proszę!

środa, 22 lutego 2012

Czas

Nie wiem, jak to jest możliwe, że jest już końcówka lutego. Naprawdę jestem tym niezmiernie zdziwiona. I ani się człowiek spostrzegł, a tu już połowa 10. tygodnia. Szok!

W piątek byliśmy z mężem u pani doktor. Wizyta trwała naprawdę długo, bo pani doktor nie zgadzały się parametry dziecka z jej tabelkami. Ja nadal twierdzę, że trzeba jakieś dwa tygodnie odjąć, ale kłócić się nie będę. Badanie i rozmowa przeciągnęła się do 45 minut, czułam, że panie w poczekalni wyklęły mnie na wszelkie możliwe sposoby i wysłały do diabła, ale trudno. Ja też płacę za wizytę.
Najważniejsze, że mąż wreszcie zobaczył nasze Serduszko. Ja tym razem widziałam niewiele, ale nie zapomnę wyrazu twarzy męża :)
Z nowości - pojawił się ból w krzyżu (już słyszę głosy znajomych: "nie masz czegoś takiego jak krzyż!") oraz zaparcia; szefowa dowiedziała się o ciąży (nie ode mnie, ale to jeszcze do wyjaśnienia); znalazłam dobrą szkołę rodzenia w moim mieście (ale jeszcze nie orientowałam się cenowo).
Mdłości - nadal obecne, raz bardziej dokuczliwe, raz mniej. Pomaga sok z pomarańczy i mandarynki.
Mąż troskliwie opiekuje się brzuchem, zaczął nawet ostatnio z nim rozmawiać.

A ja z utęsknieniem wypatruję pierwszych znaków wiosny.

czwartek, 9 lutego 2012

Co na mdłości?

Jak w temacie.
Poratujcie dobre kobiety, jak radziłyście sobie ze wstrętem do jedzenia (w jakiejkolwiek formie) o poranku?
Z rana każdy zapach wywołuje u mnie odruch wymiotny. Taki stan rzeczy trwa do około południa, kiedy już jestem w pracy, a tam nie zawsze mam czas na jedzenie.
Uspokajam zawczasu - zmuszam się do jedzenia śniadania, proszę nie podnosić alarmu. Ale za każdym razem istnieje obawa, że zobaczę je ponownie. To śniadanie.

Pytanie proste, mam nadzieję na szybki odzew, bo nie chcę zagłodzić mojego Kreseczki :)

wtorek, 7 lutego 2012

Koszmarny weekend

Ogólnie nic mi nie jest. Zgaga potworna - norma. Utrata powonienia - norma. Brak apetytu - norma (lęk przed zgagą i mdłościami?). Kłucie w brzuchu - norma.
Ale różowawa wydzielina na wkładce przekroczyła już granice normy (według mojej prywatnej skali normalności).
I tak oto niedzielnym wieczorem wylądowałam spanikowana na oddziale położniczo-ginekologicznym. Na szczęście moja pani doktor miała tego dnia dyżur. Obejrzała podaną wkładkę, pogrzebała gdzie pogrzebać miała i zawyrokowała - norma. Ale dla pewności kazała łykać Duphaston i stawić się po zwolnienie w wypadku dalszego brudzenia wkładek. No i skakać nie pozwoliła. I za busami biegać też nie.

Odetchnęłam z ulgą i pobiegłam pokazać mężowi pierwsze zdjęcie naszego potomka.

PS Widziałam serduszko i jestem niemal pewna, że pukało do mnie uspokajająco "nie martw się mama, jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram" :)

niedziela, 29 stycznia 2012

Przekazywanie nowiny

Czy istnieje jedyny, najlepszy sposób na przekazanie tej wiadomości?
Można w euforii rozesłać mmsy ze zdjęciem dwóch kresek o 6 rano.
Można zebrać grono rodzinne, które przy takim spędzie samo się domyśli.
Można wreszcie usiąść pod ciepłym piecem i powiedzieć po raz pierwszy "Babciu".

Okazuje się, że każdy sposób jest dobry, ponieważ na TĘ nowinę wszyscy reagują tak samo :)

Piękny dziś dzień, nieprawdaż? :)

środa, 25 stycznia 2012

:)

Nie mam już żadnych wątpliwości :)

Cień kreski z 21.01.2012r.

Całkiem zdecydowana krecha 25.01.2012r.
Tak, teraz jestem szczęśliwa :)

Wsparcie

Dziękuję wszystkim za słowa otuchy i rady. Bety nie robię, ale umówiłam się z moją panią doktor na piątek, a rano zamierzam zrobić kolejny test.
Oby tym razem coś się wykluło.

Dodam tylko, że od dwóch tygodni mam bardzo drażliwe piersi (zwłaszcza sutki), a kilka dni temu zaczął boleć mnie brzuch. Tak jak podczas miesiączki.

nienakręcamsięnienakręcamsięnienakręcamsięnienakręcamsięnienakręcamsięnienakręcamsięnienakręcamsięnienakręcamsięnienakręcamsięnienakręcamsię

niedziela, 22 stycznia 2012

Cień kreski

I cień nadziei.
Wczoraj zrobiłam kolejny. Miałam nadzieję, że zrobię mężowi prezent z okazji urodzin. No i potencjalnym babciom.
Przez pierwsze trzy minuty nic się nie zmieniło. Zaczęłam płakać. Minęło pięć minut i w okienku pojawił się cień kreski. Płakać nie przestałam ze strachu, że znowu się nastawię, nakręcę, zafiksuję. I znowu się zawiodę.
Pokazałam mężowi, uronił łzę, przytulił. I zaczął szukać w internecie grafik pozytywnych testów.


Wciąż się boję, że okres nadejdzie. Do tej pory nie przyszedł. Oby się nie zjawił.

czwartek, 19 stycznia 2012

Fiksacja

Miało być spokojnie. Bez nerwów. Przyjemnie.

A ja znowu się nakręciłam. Chwila zawahania, bo pomyliłam się w obliczeniach i wizje brzuchatej na nowo zagościły w mojej głowie.

Drugiego testu nie zrobiłam. Bałam się.
Poprzedni przepłakałam.

Ale wrednej wciąż nie ma.

środa, 18 stycznia 2012