... ale zanim post właściwy, muszę:
wszystkim świeżo upieczonym Mamusiom życzyć wszystkiego najlepszego! Łykam łzy wzruszenia po relacjach z porodów i po cichutku zazdroszczę, że mają już swoje Skarby w ramionach :)
21. tydzień.
14. maja mieliśmy wyznaczoną kolejną wizytę u pani doktor. Jak zwykle poprzedzona została stresem i głupimi myślami w stylu "a jeśli coś jest nie tak?". Martwiłam się zwłaszcza nikłym przyrostem wagi (mam dopiero 0,5kg na plusie, a i to jest rzeczą ruchomą).
Moje obawy wcale nie zostały rozwiane. Pomimo dobrych wyników krwi i moczu oraz parametrów dziecka w normie, za mało przytyłam. Pani doktor kazała zrobić badanie na poziom hormonów tarczycy i wprowadzić dodatkowy posiłek do menu.
Poza tym twardnienie brzucha, które brałam za przeciąganie się dziecka, okazało się, niestety, skurczami macicy. Skurcze te napierają na dziecko i popychają je w dół, przez co maleństwo znajduje się za nisko. Pani doktor przepisała lek rozkurczowy i magnez oraz LEŻENIE, które jest dobre na wszystko. Mam zwolnić (znowu) i dużo wypoczywać. A jeśli za dwa tygodnie nic się nie zmieni, to wyląduję w szpitalu.
Łykam więc prochy, za dwa dni idę dać się ukłuć i leżę, leżę, leżę.
Nie płaczę i nie użalam się nad sobą, o nie! Czuję, że będzie dobrze, tylko muszę bardziej na siebie chuchać. Ostatnio, rzeczywiście, nie oszczędzałam się zbyt.
Od dwóch dni ruchy maleństwa stały się mocniejsze i widoczne już gołym okiem, uspokaja mnie to bardzo. Mąż też pomaga mi jak może, przestaliśmy się kłócić o głupstwa - jak zwykle, najważniejsza jest rozmowa.
Podnosimy zatem bobaska w górę, niech nie straszy rodziców :)